dobrze miejsce, i gromadka pijanych radością myśliwych żwawo oddaliła się do groty, którą obrała na chwilowe zamieszkanie, i do nór, skleconych naprędce z ziemi, kamieni i gałęzi.
Nie był to koniec wybuchów radości. Wkrótce mieli tu powrócić liczniejszą gromadą, szczęśliwi, dumni, uzbrojeni w najlepszą broń, mieli obedrzeć straszną za życia zdobycz z cennej skóry, zabrać łeb, zawierający kły, należące do najpotężniejszych amuletów i oddać to wszystko temu, kto niedźwiedzia wytropił i pierwszy ugodził. Mięso zaś należało do całej gromady. Na kilka dni radość zapanowała w gromadzie, bo srogi niedźwiedź niezmiernie rzadką bywał u tych biednych myśliwców zdobyczą.
∗
∗ ∗ |
Nasi tułacze tego wszystkiego nie widzieli. Zasiedli u ogniska i płacząc od dymu ogrzewali kostniejące członki. Byleby doczekać wieczora! to była główna troska. Drugą stanowiło poczucie zupełnej bezbronności.
— Nie mogę odżałować, żem nie wziął broni, spuszczając się do szczeliny! — mówił Puckins.
— Któż się spodziewał, że będziemy mogli pod ziemią polować na tygrysy, mamuty i niedźwiedzie? zauważył Stanisław.
— Najbardziej żałuję tego, że, niemam narzędzi, potrzebnych do niezbędnych obserwacyi naukowych, biadał geolog. Sposobność do ważnych spostrzeżeń zupełnie zmarnowana! — Nawet szerokości geograficznej niemogę oznaczyć, ani ciśnienia atmosfery, ani tylu najkonieczniejszych, a niezmiernie ważnych szczegółów. Przy tem najgorsze że nic ztąd brać nie można! Tyle nieocenionych skarbów naukowych pod ręką i wszystko musi zostać!
— Moglibyśmy łatwo napełnić okazami całe twoje muzeum — nieprawdaż profesorze? I jakiemi jeszcze? całemi, świeżemi, a co najważniejsza niewątpliwej autentyczności.
— Nie rozdzieraj mi serca, lordzie.
— Inaczejbyśmy się zwijali, mając pewność, że co zdobędziemy to już nasze! rzekł Stanisław.
Lord Puckins pomyślał chwilę,
— Zabrać z sobą nic nie możemy, to prawda, rzekł z powagą, ale za to nic nam nie przeszkadza zostawić po sobie trwałej pamiątki.
— Co przez to rozumiesz?