mi drzew i strumieni, nad pączkiem, który w kwiat się rozwija, i nad owocem, który z kwiatu powstaje.
Wszystko ich zajmowało, wszystko w samotnych rozmyślaniach i rubasznych gawędach umieli sobie objaśnić, a wierzyli w swe dziecinne wnioski tak samo niezachwianie, jak my w swoją wiedzę, ugruntowaną na pracy i doświadczeniu naszych mędrców. Zaludniali świat rojem swych marzeń, przyznawali żywiołom własne przymioty, wady i władze. Jasność i ciemności, drzewa i zwierzęta, rzeki i morze, chmury, wichry i pioruny, wszystko to żyło i działało na sposób ludzi i zwierząt i miało swój rozum, wolę, wady i przymioty.
Sześć tysięcy lat temu. — Epoka kamienia gładzonego. — Życie za życie.
Zapatrzony w ciemną taflę wód, pogrążony w przyjemnem jakiemś odrętwieniu, kołysał się geolog w łódce, na falach jeziora. Wzrok jego bezwiednie gubił się w dali, gdzie powierzchnia zlewała się z odległym, zaledwie dostrzegalnym brzegiem.
Na kraju widnokręgu majaczyły niebieskie zarysy gór, nad niemi zaś wisiały szaro‑białe, fantastyczne kłęby chmur. Głębia panoramy przypominała geologowi znane widoki Szwajcaryi.
Łódka, która unosiła Przedpotopowicza, była właściwie korytem wyżłobienem pracowicie, z grubej kłody drzewa. W tyle dwóch ludzi wiosłowało długiemi żerdziami i niezgrabny stateczek nietylko utrzymywał się w równowadze, ale dość szybko sunął wzdłuż wybrzeża.
Za cały ubiór wioślarze mieli przerzucone przez lewe ramię skóry kozie, przewiązane w pasie surowcem rzemiennym. Po za tem nic więcej. Twarze, ręce i piersi wysmarowane były tłuszczem, zmieszanym z farbą czarną, żółtą i czerwoną, i błyszczały niby bronz w promieniach słońca.
Przedpotopowicz objął jednym rzutem oka te szczegóły; nie zdawał sobie jeszcze sprawy, jakim cudem znalazł się w czółnie;