— Do mnie zakaz nie może się stosować! — odrzekł, prostując się z godnością przybyły. — Bądź tak dobrym, obywatelu i oznajmij panu, że w sprawie ważnej potrzebuję się z nim widzieć. Oto moja karta.
— Niepodobieństwo! Lord zapowiedział, że nikogo nie przyjmuje, choćby nawet przybył sam książę Walii!
— No, widzisz, domyśliłem się zaraz tego! więc powiedz tylko, że pragnie się z nim widzieć Rambler.
Sługa zawahał się. Spostrzegł to wrażenie przybyły i zapragnął je spotęgować.
— Jestem honorowym członkiem klubu Ekscentryków, — dołożył z dumą.
Na te słowa automat odzyskał nagle utraconą pewność siebie.
— Tem gorzej! tem gorzej! — zawołał mimowoli i ugryzł się zapóźno w język.
— Jakto? czyżby zakaz dotyczył i Ekscentryków?...
— Gorzej panie. Lord polecił mi przedewszystkiem strzedz się członków klubu, do którego masz pan zaszczyt należeć.
Oblicze przybyłego oblało się szkarłatem gniewu.
— Ach, więc tak dalece łaskaw na nas... — wycedził przez zaciśnięte zęby i umilkł nagle, zatykając sobie usta kościaną główką od laski. Po kilku sekundach opanował się i zapytał łagodnie:
— Wolno przecież wiedzieć, gdzie lord się wybiera?
— Nie mamy żadnych w tym względzie objaśnień, — odrzekł sługa tym chłodnym tonem, który pozwalał przypuszczać, że gdyby nawet wiedział — nie zdradziłby tajemnicy.
Przybyły przekonał się, że nic nie wskóra, mruknął więc jakiś niezrozumiały frazes, który służący wziął bez namysłu za nowe i nieznane mu jeszcze przekleństwo, potem uśmiechnął się złośliwie i pogwizdując śpiewkę o Puckinsie, wytoczył się z przedsionka, wsiadł do fiakra i znikł w tłumie.
Widzimy z tej małej sceny, że lord Puckins palił za sobą mosty.