Z marzeń i wspomnień o tym strasznym kraju, o dzikiej jego cywilizacyi, wyrwał paleontologa zgiełk wielki dochodzący od strony wjazdu. Pociągnięty na przeciwległą stronę tarasu ujrzał długi orszak, nadciągający do bram pałacu. Na czele toczyło się kilkadziesiąt wozów wojennych, zaprzężonych w trzy konie. Na każdym siedziało trzech ludzi: woźnica, hardy żołnierz w hełmie oraz pancerzu, i giermek z okrągłą tarczą.
Za woźnicami maszerowali wytrwali w paradnym szyku kopijnicy i łucznicy. Dalej toczyły się opylone wozy z bogatemi łupami i tłumy jeńców. Za jedną grupą jeńców maszerowały inne oddziały łuczników lub żołnierzy, uzbrojonych w długie kopie. Dalej szły wielkie wielblądy jednogarbne, objuczone sztabami bronzu cyny, srebra, żelaza, a nawet złota, potem stada wychudłych od długiego marszu wołów, kóz i owiec i znów żołnierze, wozy, jeńcy wojenni i niewolnicy, niosący pod grozą pałki kosztowne i ciężkie sprzęty. Całą masę pośledniejszych jeńców i łupu pozostawione u bram miasta. Mieszkańcy Assuru szaleli z radości i wydawali okrzyki zapału na cześć wojsk zwycięzkich i króla.
Tymczasem czoło orszaku już weszło na dziedziniec pałacowy, gdzie oczekiwał nań Tuklat‑Pal‑Asar.
Żołnierze i wodzowie ucałowali ziemię przed stopami króla i na znak dany pozajmowali wyznaczone sobie miejsca. Teraz występowali jeńcy. Odzież ich, podobna do łachmanów i grubą warstwą pyłu pokryta, świadczyła o długiej i męczącej drodze. W tej gromadzie mężczyzn, kobiet i dzieci można było znaleźć wszystkie stany ludu pokonane. Zgarnięto ich nie z pola bitwy z orężem w ręku, ale niespodzianie wyrwano bezbronnych i nieopierających się ze zgliszcz wiosek i miast zrabowanych i zrównanych z ziemią. W tym tłumie wynędzniałych i skatowanych postaci — nie brakło nawet starców o mlecznych włosach i szlachetnych, zmarszczkami pooranych obliczach, którym niesądzono było w pokoju dokonać dni pracowitego żywota.
Na znękanych obliczach malowała się nie rozpacz, ale przeważnie obojętność i zupełna rezygnacya. Król królów, pan czterech stron świata, pasterz prawdziwy i ojciec najszanowniejszy skinął ręką i wydał rozkaz krótki.
Dla przypodobania się bogom polecił niedobitków odesłać przed świątynię Assura, aby tam konając w powolnych mękach i na wolnym ogniu odebrali zasłużoną nagrodę za opór.
Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/296
Ta strona została uwierzytelniona.