dajmy na to Johnem Bradlayem, handlarzem zboża, albo korespondentem gazet.
— Skoro sobie tego życzysz — zgoda.
— Zamieszkam niedaleko ciebie... będę codziennym twym gościem. Dobrze?
— Rad ci będę, milordzie!
— Bardzo proszę niezapominać, że mówisz z Bradlayem.
— Gdzież to pozostawiłeś swoje rzeczy, kochany panie Bradlay?
— Na dworcu kolei. Skoro obiorę locum, sprowadzę je natychmiast.
Nie minęła godzina, a sir Bradlay zamieszkał w prywatnym lokalu, naprzeciw domu, zajmowanego przez Muchołapskiego. Przyjaciele, stanąwszy w oknach, mogli nietylko widzieć się wzajemnie, ale nawet rozmawiać przez złożoną w trąbkę rękę przy ustach.
∗
∗ ∗ |
Nazajutrz rano nowy służący, przyjęty z pierwszorzędnego hotelu dla poliglotycznych uzdolnień, mógł się popisać swoją umiejętnością.
Czy sir Bradlay przyjmuje? — zapytał jakiś przybysz po angielsku.
— Zaraz się dowiem, racz pan wymienić godność.
— Przyjaciel z przeciwka. Tak powiedz twemu panu, to będzie najlepiej, — odrzekł nieznajomy i melancholiczny, a zagadkowy uśmiech ożywił jego oblicze.
Służący znikł za drzwiami zapraszając gościa do saloniku. Lord puckins nie powątpiewał ani na chwilę, że przybył d-r Muchołapski.
— Proś natychmiast! — wyrzekł żwawo.
Można sobie wyobrazić minę anglika na widok wchodzącego, niby widmo z innego świata, honorowego członka klubu Ekscentryków, sir Ramblera.
Lord skamieniał z podziwu. Język odmówił mu posłuszeństwa. Niedowierzał wzrokowi i przecierał oczy.
— Nie jesteś ofiarą złudzenia, drogi panie Bradlay, — odezwał się słodko oryentolog. — Nie przyjął mię lord Puckins w Londynie, więc przybyłem w tym samym interesie do pana Bradlaya.