— Daruj mi prozaiczność i szczerość w chwili niewłaściwej. Omdlewam z głodu, a nie wiem kiedy zasiądziecie do posiłku.
Gospodarz, a właściwie gospodyni zerwała się cokolwiek zawstydzona.
— Przepraszam najmocniej, że nieobjaśniłem cię wcześniej — zawołała i dyskretnie wskazała skinieniem ręki na jedną ze ścian.
Widać w niej było dwoje małych drzwiczek.
— Co to?
— Jadalnia. Wejdź tam!
Geolog ujął za klamkę.
— Nie tu! — zawołała żywo. — Drugie drzwi. Ale prawda! Sam pewno nie dasz sobie rady. — To mówiąc, otworzyła drzwiczki i oczom geologa ukazał się niewielki pokoik, w którym pomieścić się mógł jeden tylko człowiek.
Przy ścianie połyskiwał szereg rurek i kranów z odpowiedniemi napisami, które jął gospodarz objaśniać. Były to chemiczne związki, stanowiące jedyny repertuar gastronomiczny udoskonalonej ludzkości. Trzeba wyznać, że nie było tu uwzględnione nic dla podniebienia; pokarmy nie miały smaku, ale za to były zdrowe i nadzwyczaj posilne.
Ludzkość dawno przestała być smakoszem. Co więcej, oddawna zaprzestano jadać u wspólnego stołu. Przyjmowanie pokarmów, aczkolwiek nieuniknione, odbywało się w dyskretnej samotności, gdyż uchodziło za brutalną funkcyę, z którą wypadało się kryć przed okiem nawet najpoufalszych. Delikatność uczuć była nadzwyczajna.
Geolog, posiliwszy się w niezwykły dlań sposób, poprosił dyrektora, aby go zaprowadził raz jeszcze do najstarszego oddziału Muzeum. Uczony chętnie spełnił prośbę.
Wrócono do angielskiego oddziału.
— Dla czego tak mało macie zabytków z tej epoki? — zapytał paleontolog.
— Nie dziw się, że ledwie szczątki się tu znajdują. Zanim rozpoczęliśmy poszukiwania, kilka razy na miejscu waszych miast stawały nowe stolice nowych państw i narodów. Trwały one czas jakiś, kwitły, a wreszcie w gruzy się rozsypywały.
Rozmaicie rządziła się tu ludzkość. Żółta rasa zepchnęła do grobu białą, ale nie zdążyła jeszcze wznieść się sama na właściwe wyżyny, gdy przyroda odegrała rolę mściciela.
Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/315
Ta strona została uwierzytelniona.