towało się. Zatrzęsła się nagle ziemia tak, że w oddalonych nawet miastach i wioskach domy i kościoły się zwaliły. Skały nawet z grzmotem obrywały się, a w miejscu, gdzie były «wrota» rozwarła się przepaść bezdenna. Kto miał odwagę, mógł oglądać straszną przepaść, w której warczało i gotowało się, a kłęby pary wznosiły się gęstą chmurą.
Opowiadania powyższego wysłuchał lord Puckins z zajęciem.
— Wszystko to już wiem od kilku dni, — rzekł spokojnie — właśnie przyjechałem, aby dostać się do szczeliny...
Starzec zmierzył od stóp do głów anglika.
— Chcecie do wrót piekielnych, panie? — zagadnął z niepokojem.
— Tak jest.
— I po co? Jeśli po złoto dyabelskie, to go już nie znajdziecie! Od dwóch dni, dzięki Bogu, przepaść piekielna zawarła się. Nie pozostało z niej nawet śladu!
Lord Puckins nie mógł ukryć żalu.
— To nieszczęście! — zawołał. — I cóż na to ów pan, który tu przyjechał? Musi być niepocieszony?
Na te słowa, powtórzone przez tłómacza, starzec wpił groźne i przelękłe spojrzenie w anglika. Następnie splunął głośno, przeżegnał się i odszedł.
W mgnieniu oka gromadka wieśniaków przerzedziła się i znikła niepostrzeżenie. Podróżni zostali sami. Niezawodnie stary wziął anglika, przebranego w kraciasty kostium, za czarownika, zaprzedanego złemu, a może nawet za samego dyabła, za wspólnika tajemniczego przybysza, który się kręci «u wrót piekielnych!» Anglik nie zwrócił na to uwagi. Myślał tylko o zasłyszanej nowinie.
— A to historya! profesor musi być niepocieszony.
Tymczasem doszedł do oberży. Mrok już zapadał i blade promienie księżyca oświetlały głęboki wąwóz, biorący swój początek tuż przy oberży. Przy tem świetle lord Puckins ujrzał stojącego przed oberżą mężczyznę. Nieznajomy zbliżył się śpiesznie do lorda, wzniósł w górę kapelusz i siląc się na wesołość zawołał:
— Witaj mi znakomity gościu i przyjacielu mego przyjaciela! Czekam na ciebie już dzień trzeci. Proszę cię lordzie, wejdź i rozgość się w tym pokoju, który dziś posłuży nam za wspólną sypialnię.
Tak powitany anglik pozbył się od razu zwykłej sztywności.
Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.