Nadbiegł zadyszany Stanisław i usłyszał koniec rozmowy.
— Zapomniał pan, że ja tu jestem, — zawołał wesoło.
Anglik pochylił głowę nad otworem.
— Jak daleko byłeś, profesorze?
— Trzysta metrów pionowej głębokości! teraz przemawiam z głębokości 150 metrów.
— A dobra też droga?
— Jak dla much! — rozległ się wesoły głos z dołu.
— Poczekaj na mnie.
— Nic z tego!
— Jakto? czyżbyś śmiał profesorze pójść bezemnie?...
— Naturalnie! Cóż ci za potrzeba, lordzie, narażać całość członków, a może i życie.
— Skoro ty narażasz...
— Ze mną inna sprawa. To mój obowiązek!
— Wszak jestem praktykantem geologii, więc jest obecnie i moim także obowiązkiem.
— Nie chcę! Gdyby ci się, lordzie, przytrafiło co złego, nie darowałbym sobie tego nigdy!
— Zapewniam, że zawrotu na widok przepaści nie doznaję...
— Nie ustąpię, — odrzekł Leszek Przedpotopowicz. — Później może i owszem!
— Za kogo mnie bierzesz, kochany profesorze? — odrzekł na to urażony anglik. — Nie w takich ja bywałem mysich jamach. Na wyspie Jawie, gdzie wulkanów tyle, ile grzybów w lesie, zwiedziłem cztery nieznane przedtem kratery.
Byłem także we wnętrzu ciągle wybuchającego Gunung-Guntur, strasznego Gunung-Gelungung, który zniszczył już nie jedną setkę wiosek, a nawet zmuszasz mię do wyznania, żem się nie uląkł wulkanu na wyspie Sumbawa.
— Jakto? zwiedziłeś okropnej sławy Temboro? który wstrząsnął[1] całym archipelagiem indyjskim i okrył go piopiołami?
— Byłem na dnie jego krateru.
- ↑ Jego wybuch w 1815 r. należy niemal do największych, jakie historya zapisała. W okolicach Jawy, na morzu, od deszczu popiołu, jaki padał po wybuchu, przez cztery dni nie widziano słońca. Na wyspie Lombock tyle spadło popiołów, że pokryły grunt na łokieć grubo i spowodowały głód, od którego zginęło kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców!