— Przebacz mi, mistrzu! — rozległ się ze szczeliny głos profesora. — Wyjdę zaraz i przygotujemy się do wyprawy.
— Nie fatyguj się, profesorze i czekaj! — krzyknął udobruchany anglik. — Szkoda napróżno przemierzać pod górę i potem na dół 150 metrów najgorszej drogi. Sam przyniosę wszystko, co potrzeba. Jak daleko zamierzasz się zapuścić?
— Jak można najgłębiej! — zawołał z mocą profesor.
— To lubię! — odrzekł anglik. — Tak przemawia prawdziwy badacz przyrody. — Zatem żywności wezmę na dwa dni.
— I oleju więcej do lampek! — rzekł geolog.
— Dobrze! Mam także drut magnezyowy i pochodnie!
— A jeśli szczelina prowadzi naprawdę aż do piekła?... — ośmielił się zapytać Stanisław.
— Niechby choć do kilku tysięcy metrów, — odrzekł z zapałem geolog. — Przekonałbym się raz kto ma słuszność: czy ci co twierdzą, że jest wewnątrz rozpaloną, płynną lawą, czy też inni, którzy uważają wnętrze ziemi za zimną i zastygłą już bryłę.
— Szkoda, że człowiek nie jest przynajmniej z platyny!
— Zatem czekaj profesorze! Najdalej za godzinę będziesz miał żywność, swoje narzędzia, drabiny sznurowe, światło i mnie.
— Dziękuję! Za tragarza i przewodnika poślę ci lordzie Basanisa. On cię bezpiecznie na dół sprowadzi.
— O mnie, jak widzę, pan już zapomniał! — krzyknął Stanisław, pochylając się nad czarną czeluścią.
— Nie zapomniałem mój kochany! ale zostaniesz na górze.
— Pan profesor wie dobrze, że my wszędzie bywamy razem.
— Bywaliśmy, — poprawił geolog.
Przestraszony Stanisław póty prosił i zapewniał o swej wytrzymałości na gorąco i o zręczności, że uzyskał nareszcie pozwolenie na przyłączenie się do wyprawy.
Tysiąc metrów pod ziemią.
Lord Puckins zawsze dotrzymuje słowa. Punktualnie w godzinę chciwy wrażeń anglik spotkał się z paleontologiem na głębokości 200 metrów pod powierzchnią wąwozu. Termometr wska-