Najgłębszy szyb w pokładzie soli pod Sperenbergiem doprowadzony został jedynie w celach naukowych aż do 1,372 metrów i dalsze roboty wypadło przerwać, gdyż ciepło doszło 48° C. Niewielką też żywić można nadzieję, aby o wiele głębiej udało się dostać.
— Bardzo przepraszam, ale pozwolę sobie w tym względzie wnieść małą poprawkę, — wygłosił z uśmiechem lord Puckins. Czytałem w pewnej zajmującej książce, że niejaki profesor Lidenbrock, w roku 1863, doszedł do głębokości 35 mil pod ziemią[1].
— Niepodobieństwo! chwalił się tylko, — zaprotestował żywo profesor. — Choćby nawet istniał podobnie głęboki kanał wulkaniczny, co zresztą jest zupełnie niemożliwem, to jeszcze nie tylko żaden profesor, ale nawet bajeczna salamandra[2] nie wytrzymałaby gorąca, jakie panuje na tej głębokości.
— Zkądże to wiadomo, proszę pana, skoro, jak pan powiada, nikt nie dosięgnął tej głębokości? — zapytał Stanisław.
— Tego dowodzi stały przyrost ciepła. Niechby temperatura podnosiła się o jeden stopień, nie co 33 metry, ale choćby tylko co 80 metrów, to i wtedy na głębokości 35 mil panowałoby gorąco 3 tysięcy stopni, żar nieznany nam praktycznie, bo chemicy i fizycy do niedawna umieli tylko otrzymywać temperaturę najwyżej 2,000 stopni. Obecnie elektryczne piece dają o kilkaset stopni więcej, co już wystarcza do roztopienia wszystkich metali, nie wyłączając nawet platyny!
— Widzisz więc, że prof. Lidenbrock chwalił się tylko; bo choćby komórki i włókna jego ciała były z platyny, stopiłyby się niezawodnie już na głębokości 20‑tu mil.
— A zatem, skoro nie jesteśmy zbudowani, ani z platyny, ani z granitu, tedy będziemi musieli wkrótce przerwać naszą wspaniałą wycieczkę, — zauważył lord Puckins. — Moje hrabstwo Dewońskie leży tu, jak widzę, w zbyt gorącym klimacie.
— Jesteśmy już oddawna w Sylurze — poprawił geolog.
— Wszystko jedno! — zauważył lekceważąco anglik.
— Wcale nie jedno! — zaprzeczył profesor, — ale nie czas już na dysputy. Wzywam do drogi, bo czas uchodzi.