— Zdaje mi się, że otaczają nas ściany Antracytu?
— Nie inaczej! — odrzekł geolog. — Jesteśmy w skarbcu górników. Gdyby te niedostępne pokłady leżały nieco wyżej, eksploatacya ich przyniosłaby miliony, tutaj zaś znaczą one tyle, co piaskowiec lub granit.
Po chwili czarna czeluść zaczęła zmieniać barwę i podróżni wstąpili w obszerną jaskinię, której ściany składały się z Marglu, Dolomitów i Konglomeratów. W ścianach iskrzyły się prześliczne kryształy najprzeróżniejszych minerałów, które w tej ciszy od tysiącoleci powoli formowały się i rosły.
Nasi podróżni jak mogli naznaczali sobie drogę, aby nie zmylić przy powrocie. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i sklepienie z gruntem zaczęło się bardzo stromo opuszczać, ukazując nowe głębiny. Znikły błyszczące krystaliczne ściany, — szare tło miejsce ich zajęło.
Profesor geologii obejrzał termometr i poczynił pomiary. — 1,400[1] metrów! — zawołał z tryumfem. — Jesteśmy głębiej, aniżeli ktokolwiek z ludzi. Naprzód! naprzód! póki można! Taka okazya do naukowych spostrzeżeń drugi raz już się może nie zdarzyć!
— Panie profesorze, — odezwał się prawie z płaczem Stanisław, — błagam, wracajmy! mam jakieś złe przeczucia...
— To źle, odrzuć je!
— Panie profesorze, jestem niemal pewny, że szczęście nas nie opuści aż do końca.
— Więc doskonale, czegóż chczesz więcej?
— Lękam się właśnie, że jak nam tak doskonale pójdzie, to wpadniemy nareszcie w roztopione skały pierwotne... i potopimy się, jak muchy w smole.
— Plecież i tyle! słyszałeś przecież, że do stopienia skał potrzeba 2,000 stopni gorąca. Choćby tedy jeden stopień ciepła przybywał co 33 metry, to mógłbyś się utopić w roztopionych skałach dopiero doszedłszy do głębokości 9-ciu mil...
— A myśmy zrobili ćwierć mili dopiero! — dorzucił anglik.
Stanisław odetchnąwszy, odezwał się:
- ↑ Temperatura wynosiła 45° C.