śladu towarzyszów. Zapewne opuścili go, a może już nie żyją... W takim razie na mnie kolej, — pomyślał i pogrążył się w leniwo płynących myślach.
W tem usłyszał lekkie kroki. Dreszcz wstrząsnął ciałem anglika. Nadstawił uszu i wsłuchał się w taką ciszę, że słyszał bicie własnego serca. Tymczasem o kilkadziesiąt kroków przed sobą dostrzegł niewyraźną sylwetkę ludzką.
Zbliżyła się ona bez szmeru. Zrazu nie mógł rozeznać jej zarysów wśród ciemności, ale wkrótce wzrok odróżnił twarz a nawet szczegóły ubrania. Był to Rambler w podróżnem ubraniu. Przez lewe ramię zwieszała się długa lorneta, przy drugim boku spora butelka w skórzanym futerale. Wzrok lorda nie mógł się oderwać od tego przedmiotu, a leniwy umysł usiłował rozwikłać zagadkę: co butelka zawiera.
— I tuś mię znalazł, kolego! — wyszeptał wreszcie anglik, oblany zimnym potem; czyś żyw, czy też widmem tylko?
— Czemu uciekłeś przedemną? — przemówił Rambler ze spokojem automatu.
Lord pożądliwie spojrzał na butelkę.
— Co to? — zapytał.
— Whisky!
— Daj to! Umieram z pragnienia!
Wyciągnął skwapliwie dłoń ku przybyszowi, ale w tej samej chwili czarny mrok zakrył go całkowicie.
Zgnębiony Puckins opuścił głowę, kolana ugięły się pod nim, osunął się bezwładny na ziemię.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W tym samym czasie w innej części podziemi, oddalone uderzenia oskardów zbudziły z odrętwienia profesora. Serce zakołatało mu w piersi. Wsłuchany w zbawczy zgrzyt oskardów, brzmiący milej, niż najrozkoszniejsza muzyka, czołgał się po omacku w głąb pieczary, w kierunku zasłyszanych dźwięków. I niespodzianie na zakręcie ujrzał przy żółtem, migotliwem świetle latarek, kilka drobnych, ale herkulesowych postaci z siwemi, albo z rudemi brodami do kolan. Kuli oni zapamiętale skałę, im zaś dłużej geolog wpatrywał się w ich ruchliwe i energiczne postacie, tem trudniej mu przychodziło policzyć takowe. Z każdą chwilą ich przybywało.