Rzucili w lesie — na zgubę, skonanie,
Wydarli oczy i życie; lecz więcej:
Wydarli dobra sławę nieskalanej,
Co cienia zbrodni ni miana nie znała;
Aż ją w swej czaszki dołach wydrążonych
W krwi własnej — krzycząc — ręką namacała!
O! była piękna sieroctwa czystością,
I dumą duszy — i lica pięknością,
Kiedy się śmiała, z ust leciały róże,
Kiedy płakała, perły biegły z oczu,
A gdzie stanęła, tam porosła trawa —
I tak zawiścią zdręczona okrutnie,
Przed jej kochankiem jeszcze oskarżona
Podle, nikczemnie, o zdradę i podłość
Że z innym zbiegła nikczemnie w świat wielki!
O fałsz! O zemsta! — —
Tu strony szarpnęła
Że drgnęły dziko i łzy z oczu czarnych
Trysnęły zdrojem pereł przecudownych —
Ha —! książę zerwał się orłem do lotu
I u stóp pięknej padł z dziecka radością —
A ona głowę jego tuli w dłoniach
I czoło białe dotknęła ustami.
Wrzasnęły razem obie piękne panie,
Jęły uciekać — lecz nagle dziad siwy
W wielkiego kruka czarnego zmieniony
Każdą pod jedno swe porwał skrzydło,
A ulatując z wrzeszczącemi próżno,
Krakał: ja kum twój — dziewczę — jam topielec!
A piękną swoją wiódł król przed ołtarze,
I żyli długo — i byli szczęśliwi,
A po nich tylko ta harfa został,
Na której pamięć ich wznowiłem piosnką,
Z ust mej piastunki niegdyś usłyszaną.