Aż w jednej stanął i wskazał mu ręką
Szkieletów kilka leżących do koła,
A w rąk ich kościach lutnie pordzewiałe,
I blask klejnotów, i oręże rdzawe,
I rzekł: to wszystko twoje, przyjacielu!
Był raz król wielki i możny — i dumny —
Miał on trzech synów pięknych, miał młodzianów,
Kochał ich czule, jak łabędź swe dzieci
I raz rzekł: «moi synowie kochani,
Jaką z was każdy chce łaskę ode mnie?»
«Mnie część królestwa!» rzekł jeden ze synów —
«A mnie, rzekł wtóry, daj ojcze dwór taki,
Bym podróżować mógł po całym świecie.»
I spełnił ojciec, a spytał trzeciego
Czegóż ty pragniesz synu mój najmilszy?
«Zbuduj mi ojcze na wysokiej górze
Zamek wysoki, w którym by drzwi tyle
Było, co w roku dni, a okien tyle
Co gwiazd na niebie śród pogodnej nocy.»
I stary ojciec lubo się zadumał,
Budował długo, aż w końcu zbudował —
I stanął zamek dotąd niewidziany.
Kiedy zagorzał światłami śród nocy,
To jasne były góry i doliny —
I w zaniku owym siadło książę młode.
O! piękny, śmiały i dumny młodzieniec.
Że miłem oczkiem wszystkie nań księżniczki
Wszelkie inne niewiasty patrzały.
By za ten pałac znalazł mu synowę,
I wnucząt jasne główki dał w nagrodę. —