Miłość wykwita z niewoli łańcucha!
Jam jest jak chleby łamane bez końca,
Jak Weroniki ta chusta niekrwawa,
W której twarz sprawy jaśniejszej nad słońca
Z swą całą męką i missyją zostawa! —
O! chodźcie! Chodźcie pokutni, milczący —
Weźcie się wszyscy za dłonie —
Idźmy ku Panu w radości wschodzacej,
Z krzyżem, w cierniowej koronie! —
O jakże cicho i spokojnie płyną
W tych starych murach, strojnych lat urokiem —
Godzina jedna, za wtórą godziną —
Dzień za dniem chmurny — czarny rok za rokiem!
A tylko słychać w godzinach samotnych —
Żałobne bicia dzwonów i zegarów,
Co nikną w mroku śród sklepień filarów —
Nikną — jak krople w głębiach niepowrotnych. —
A po tych ścianach zda się widzę czarnych
Cienie Jadwigi, Zygmuntów, Kaźmierza,
Jak suną w ciszy — i w twarzach ofiarnych
Boleść ich czytam, czuję brzemię krzyża!
Suną się cicho jak po dziejów fali
Processją wieków, polonezem duchów —
Jak fale Wisły co się brzegom żali,
Gdy o jej skały bije dźwięk łańcuchów —
Tutaj w tych murach, których głaz węgielny
Władliście wieszczą — namaszczoną dłonią,
Dziś dziatki wasze gorszy duch piekielny:
Głośno im kłamie, waszą rani bronią! —
Tutaj dziś młodej Polski pokolenie
Co tyle, tyle, za glob wycierpiała —