kiem czego naraził się naturalnie na najżywsze napaści ze strony świętoszków.
Te liczne zdobycze zawdzięczał Jezus niewysłowionemu urokowi swej osoby i swego słowa. Jedno przejmujące do głębi odezwanie się, jedno spojrzenie skierowane do duszy prostaczej, aby ją zbudzić, zyskiwało mu żarliwych uczniów. Jezus używał niekiedy w tym celu niewinnych sposobów w rodzaju tych, którymi posługiwała się Joanna d’Arc. Postępował tak, jak gdyby znał jakąś tajemnicę serca danego człowieka, jak gdyby przypominał mu jakąś chwilę drogę jego sercu. W ten sposób zdobył Natanaela[1], Piotra[2] i Samarytankę[3]. Kryjąc prawdziwą potęgą swoją — chcę powiedzieć: swoją przewagą duchową — chciał, aby przypuszczano, zgodnie z pojęciami wieku, którym sam hołdował, że żyje w jakiejś sferze zaziemskiej, nadludzkiej. Opowiadano też sobie, że widywał się na górach z Mojżeszem i Eliaszem[4]; wierzono, że w samotności nawiedzali go aniołowie, którzy mu służyli i pomiędzy nim a niebem tajemniczo posłowali[5].