tomnych pokoleń, oraz tajemniczą drabinę, po której aniołowie zstępowali lub wstępowali. Za czasów Jezusa niebo stało jeszcze dla ludzi otworem a ziemia nie ostygła w marzeniach. Jeszcze rozstępowały się chmury nad głową syna człowieczego; aniołowie schodzili na ziemię lub wstępowali do nieba[1]; wszędzie królestwo boże ukazywało się jako wizya; człowiek nosił je w sercu. Dla tych czystych, prostaczych oczu świat jaśniał barwami idealnemi. Może istotnie uchyliło zasłonę owej tajemnicy boskie uczucie tych szczęśliwych dzieci, którzy dzięki czystości serca zasłużyli doprawdy, aby jakiegoś dnia zobaczyć Boga.
Jezus spędzał z uczniami dnie przeważnie na wolnem powietrzu. Niekiedy wsiadał do łodzi, z której przemawiał do słuchaczy cisnących się tłumnie na brzegu[2]. Albo wstępował na góry otaczające jezioro, gdzie powietrze tak czyste i widnokrąg tak jasny! W ten sposób na gromady te padały z duszy mistrza najświeższe kwiaty jego natchnienia. Niekiedy jednak nasuwała się słuchaczom naiwna wątpliwość, sceptyczna uwaga; Jezus uśmierzał to jednym uśmiechem, jednem spojrzeniem. Wszędzie widziano znaki zbliżającego się królestwa bożego, w przeciągających chmurach, w kiełkującem ziarenku, w dojrzewającym kłosie; każdemu się zdawało, że już nazajutrz ujrzy Boga, że jest sam panem świata; łzy zamieniały się w radosne uniesienie; był to zaranek powszechnej szczęśliwości na ziemi.