Strona:Ernest Renan - Żywot Jezusa.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

pozostać obojętnym. Aby podźwignąć brzemię swoje, ludzkość musi wierzyć, że nie zostaje dostatecznie wynagrodzoną. Największą usługę wyświadcza jej ten, który powtarza jej ustawicznie, że człowiek nie żyje samym chlebem.

Jezus, jak wszyscy wielcy ludzie, lubił lud i dobrze mu było śród niego. Ewangielia, zdaniem jego, jest przeznaczona dla ubogich i niesie im dobrą nowinę zbawienia[1]. Opiekuje się wszystkimi, którymi wzgardził prawowierny judaizm. Z wszystkich słów i czynów Jezusa bije myśl jedna i uczucie jedno: miłość ludu, pobłażanie dla jego ułomności, uczucie wodza demokracyi, w którym żyje dusza ludu i której on jest naturalnym tłómaczem[2].

Zastęp wybranych składał się istotnie z wielkiej mieszaniny, która musiała niezmiernie zadziwiać prawowiernych. Z tego rodzaju ludźmi szanujący się Żyd nie mógł obcować[3]. Być może, że Jezus znalazł w tem niezwykłem towarzystwie więcej zalet i szlachetnych uczuć, niż śród pedantycznego mieszczaństwa, które całą moralność traktowało bardzo formalnie a z tych pozorów etycznych było nadzwyczaj dumne. Faryzeusze doprowadzili prawowierność do tego, iż według nich plamił się każdy Żyd, stykając się z człowiekiem mniej pobożnym; w sprawie zaś pożywienia doszli niemal do dziecinnie subtelnych odróżnień kast indyjskich. Jezus, gardząc podobnem zboczeniem uczuć religijnych, siadał do jednego stołu z tymi, którzy byli ofiarami owych

  1. Mat. XI, 5; Łukasz VI, 20—21.
  2. Mat. IX, 36; Marek VI, 34.
  3. Mat. IX, 10 i nast.; Łukasz XV, w całości.