ludziom Wschodu[1]. Jezus ginął w tłumie a skupiona dokoła niego gromadka biednych Galilejczyków nie zwracała na siebie niczyjej uwagi. Czuł niezawodnie, że znajduje się tu w wrogim dla siebie świecie, który będzie miał dla niego jedynie pogardę. Wszystko, na co patrzył, napełniało go niechęcią. Świątynia, jak wszelkie licznie odwiedzane święte przybytki, przedstawiała widok mało budujący. Wskutek charakteru kultu była zapełniona różnemi rzeczami, które działały odrażająco, wrzał tam zwłaszcza handel, rozstawiający wzdłuż muru istne kramy odpustowe. Sprzedawano tam zwierzęta przeznaczone na ofiary; stały stoliki wekslarzy; niekiedy zdawało się, że świątynia zamienia się w bazar. Niższa służba pełniła swe obowiązki prawdopodobnie w sposób równie niereligijny, jak zakrystyanie w kościołach wszystkich czasów. Tego rodzaju profanacya i roztargnienie przy spełnianiu świętych obrządków musiało obrażać religijne uczucia Jezusa, nieraz nawet przesadnie skrupulatne[2]. Odzywał się, że dom modlitwy zamieniono na istną jaskinię zbójców. Pewnego dnia — jak mniemają — miał się nawet unieść gniewem, uderzyć na szachrajów i poprzewracać ich stoliki[3]. Wogóle nie bardzo lubił świątynię. Kult, jaki sobie umyślił dla swego Ojca, nie miał nic wspólnego z temi rzeziami. Czuł wstręt do wszystkich tych starych zwyczajów i trzeba go było zmuszać, aby się im poddał.
Strona:Ernest Renan - Żywot Jezusa.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.