nego. Jezus uważał się za syna bożego, a nie za syna Dawidowego. Królestwo i wyzwolenie, które głosił, było zupełnie innej natury. Głos powszechny wywarł na nim jednak pewien gwałt. Bezpośrednią konsekwencyą mniemania »Jezus jest Mesyaszem«, było »Jezus jest synem Dawidowym«. Pozwolił tedy nadać sobie tytuł, bez którego nie mógł się spodziewać żadnych rezultatów po swej misyi. Zresztą, jak się zdaje, przyjął go dość chętnie, gdyż ktokolwiek go tym tytułem błagał o cud, czynił go natychmiast[1]. Tu, jak i w niektórych innych okolicznościach życia, Jezus przystosował się do wyobrażeń swego wieku, choć wyobrażenia te nie były jego wyobrażeniami. Ze swym dogmatem o »królestwie bożem« połączył wszystko, co rozpalało serca i wyobraźnię. W ten sam sposób przyjął chrzest Jana, choć nie był mu potrzebny.
Ale zaszła poważna trudność: było nią znane powszechnie narodzenie się Jezusa w Nazaret. Niewiadomo, czy Jezus walczył z tym zarzutem. Może mniej szermowano tym zarzutem w Galilei, gdzie twierdzenie, że syn Dawidowy musi być Betleemczykiem, nie było tak rozpowszechnione. Zresztą dla idealistów galilejskich tytuł »Syna Dawidowego« był już zupełnie usprawiedliwiony, skoro ten, któremu go nadano, miał opromienić chwałą lud i wskrzesić piękne dni Izraela. Może milczenie Jezusa upoważniło jego stronników do tworzenia owych fałszywych genealogii, które miały, wedle ich mniemania, wywieść go z królewskiego rodu?[2].