ale na subjektywnej inspiracyi. Lecznictwo, traktowane przez Greków już od pięciu wieków naukowo, było za czasów Jezusa zupełnie nieznane w Palestynie. W takich warunkach obecność znakomitego człowieka, który do chorego zwraca się z miłością i przez jakieś widome znaki zapewnia go o uzdrowieniu, jest już środkiem skutecznym. Któż śmiałby zaprzeczyć, iż niekiedy, z wyjątkiem naturalnie całkiem charakterystycznych uszkodzeń, samo dotknięcie przez znakomitą osobistość równa się zastosowaniu środków leczniczych? Sam widok ich uzdrawia. Radość daje choremu to, co dać może: uśmiech, nadzieję — a to nie są czcze rzeczy.
O racyonalnej wiedzy leczniczej Jezus miał takie pojęcie, jak jego otoczenie; wierzył razem z innymi, że można ozdrowieć przez pewne religijne praktyki, a wiara taka była konsekwentna. Skoro mniemano, że choroba jest karą za popełnione grzechy[1], że pochodzi od demonów[2] a nie jest wynikiem przyczyn fizycznych, najlepszym lekarzem mógł być tylko święty, który miał władzę rozkazywania żywiołom. Leczenie było darem duszy; Jezus, który znał potęgę swego ducha, musiał się uważać za szczególnie uzdolnionego w tym kierunku. Skoro był przekonany, że chorym sprawia ulgę, gdy się dotkną jego szat[3] albo gdy on dotknie ich swemi rękami[4], byłby zaiste bezlitosny, gdyby im odmówił tego, co było w jego mocy. Uzdrawianie chorych uważano za znak królestwa bożego i łączono to zawsze z wy-