gdyby nauka Jezusa polegała tylko na wierze w bliski koniec świata, byłaby już na pewno dawno zapomniana. Cóż ją tedy uratowało? Szerokość niezwykła pojęć ewangielicznych, skutkiem czego z jednego i tego samego symbolu wysnuwali sobie nauki ludzie bardzo różnych umysłów. Świat nie doczekał się takiego końca, jak przepowiadał Jezus, jak wierzyli jego uczniowie. Ale odrodził się i to odrodził do pewnego stopnia w myśl Jezusa. Ponieważ ideę jego można pojmować w dwojaki sposób, przeto była ona płodną. Chimera jego nie uległa losowi tylu innych, wylęgłych w umyśle ludzkim, ponieważ zawierała w sobie zarodek życia, który, dzięki obsłonce bajecznej, wprowadzony do łona ludzkości, wiecznie rodzi owoce.
I niechaj nikt nie mówi, że jest to interpretacya dowolna dla uratowania honoru mistrza, że rzeczywistość w okrutny sposób zadała kłam jego marzeniom. Nie, nigdy! Prawdziwe królestwo boże, królestwo ducha, gdzie każdy staje się królem i kapłanem, to królestwo, które, wyrosłe z ziarnka gorczycy zamienia się w potężne drzewo ocieniające świat i dające w swych gałęziach przytułek ptakom niebieskim — to królestwo Jezus pojął, on go chciał, on je założył. Obok fałszywej, zimnej, niemożliwej idei królestwa doczesnego, zbudował w swych myślach prawdziwe miasto boże, prawdziwą palingenezę, kazanie na górze, apoteozę słabych, podniesienie maluczkich, uczczenie wszelkiej prawdy, wszelkiej prostoty. Dokonał tego wywyższenia po mistrzowsku, nadał temu wyraz, który będzie trwał wiecznie. Wszystko, co jest w nas najlepszego, zawdzięczamy jemu. Nie pamiętajmy mu jego wiary w fantastyczne objawienia, wiary w powrót na obłokach śród wielkiego