pobożność, która była tylko pokrywką; chodziło im bowiem jedynie o zdobycie sobie znaczenia a nie o poprawę serca. Myśl swoją Jezus wyraził zapomocą przecudnej przypowieści, pełnej prawdy i piękna. »Pewnego dnia«, mówił, »dwaj ludzie poszli do świątyni na modlitwę. Jeden był Faryzeusz a drugi celnik. Faryzeusz stojąc tak się sam u siebie modlił: »Boże dziękuję tobie, żem nie jest jako inni ludzie, drapieżni, niesprawiedliwi, cudzołożni jako i ten celnik. Poszczę dwakroć w tydzień; dawam dziesięciny ze wszystkiego, co mam«. A celnik stojąc zdaleka, nie chciał ani podnieść oczu w niebo; ale bił się w piersi swoje mówiąc: »Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu!« Powiadam wam, zstąpił ten usprawiedliwionym do domu swego, nie tamten«[1].
Skutkiem tych walk wyrodziła się do niego nienawiść, którą tylko śmierć mogła nasycić. Już Jan Chrzciciel wywołał podobną niechęć[2]. Ale chociaż arystokraci jerozolimscy, nienawidzili Jana, kazali jednak prostactwu uważać go za proroka[3]. Tym razem zawrzała walka na śmierć i życie. Powiał nowy duch przez świat, który chciał wszystko zniszczyć, co przed nim było. Jan Chrzciciel był nawskróś Żydem; Jezus prawie nie był nim wcale. Jezus apelował zawsze do subtelnych uczuć moralnych. Dysputuje tylko, gdy zwraca się przeciwko Faryzeuszom a wtedy, jak się to zwykle dzieje, zmusza ich do przybrania jego tonu[4]. Jego wspaniałe