swoję[1]. Ten sposób krytykowania wszystkiego, co się w Jerozolimie działo, wynoszenie ubogiego, który dał mało, ganienie natomiast bogatego, który dawał dużo[2], gromienie zamożnego duchowieństwa, które dla ludu nic nie robiło, musiało obruszyć kastę kapłańską. Siedliskiem konserwatywnej arystokracyi była świątynia, jak Haram Muzułmanów, który potem jej miejsce zajął, ostatni zakątek na świecie, gdzie rewolucya mogła była jeszcze liczyć na powodzenie. Wyobraźmy sobie reformatora, który przed meczetem Omara głosi obalenie islamu! A tu przecież było środowisko życia żydowskiego; tu musiał on albo wygrać, albo zginąć. Na tej kalwaryi Jezus cierpiał więcej, niż na Golgocie; dni mu płynęły na sporach i gniewie, na nudnych utarczkach o prawo kanoniczne i egzegezę, do której jego wzniosła natura tak mało się nadawała, co mówię? która go do pewnego stopnia poniżała.
Śród wiru takiego życia dobre, uczuciowe serce Jezusa znalazło sobie cichy zakątek, gdzie czas spływał mu niesłychanie przyjemnie. Skoro Jezus spędził dzień na dysputach w świątyni, schodził wieczorem w dolinę Cedronu, odpoczywał nieco w ogrodzie folwarcznym (prawdopodobnie wytłaczano tam oliwę), zwanym Getsemane[3], gdzie ludność udawała się na odpoczynek; noc zaś spędzał na górze Oliwnej, która za miastem