dała rzeczywistość. Siostra, na którą tym sposobem wszystkie zajęcia domowe spadały, uskarżała się łagodnie przed Jezusem. Ale ten jej odparł: »Marto, Marto, troszczysz się i frasujesz około bardzo wiela. Ale jedno tylko jest potrzebne. Marya najlepszą cząstkę obrała, która jej odjętą nie będzie«[1]. Brata Eleazara, albo Łazarza, Jezus także bardzo kochał[2]. Prócz tego, jak się zdaje, utrzymywał z nimi stosunki jeszcze niejaki Szymon, trędowaty, właściciel domu[3]. Tu na łonie bogobojnej rodziny zapomniał Jezus o obrzydliwościach życia publicznego. W tem zaciszu pocieszał się po wszystkich trudnościach, jakie mu robili Faryzeusze i uczeni w piśmie. Siadywał często na Górze Oliwnej wprost góry Moria[4], mając przed sobą wspaniały widok na tarasy świątyni i jej błyszczące ściany. Widok ten zdumiewał przybyszów; zwłaszcza o wschodzie słońca góra święta olśniewała wzrok patrzących, niby jedna masa śniegu i złota[5]. Ale ten widok, który wszystkich żydów napełniał radością i dumą, budził w Jezusie najboleśniejsze refleksye. »Jeruzalem, Jeruzalem, które zabijasz proroki i kamienujesz te, którzy do ciebie są posłani«, zawołał w chwili goryczy. »Ilekroć chciałem zgromadzić syny twoje, jako kokosz kurczęta swoje pod skrzydła zgromadza, a nie chciałoś?«[6].
I tu ostatecznie, jak w Galilei, poruszył kilka do-