powali przeciw jego panowaniu; skazać na śmierć[1]. Innym razem zburzył poprostu gmach iluzyi swych uczniów. Kiedy dążyli po kamienistej drodze na północ od Jeruzalem, Jezus, krocząc w zamyśleniu, wyprzedził ich. Wszyscy poglądali za nim w milczeniu, widzieli jego frasunek, nie śmieli go jednak o nic pytać. Już kilka razy mówił im o swych przyszłych mękach, czego słuchano z wielką niechęcią[2]. Wtedy Jezus, nie skrywając bynajmniej swych myśli, począł mówić o swej bliskiej śmierci[3]. Wywołało to wielki smutek w całem otoczeniu. Uczniowie mniemali, że niebawem ujrzą znak w obłokach. Przecież brzmiał już w ich szeregach radosny okrzyk zapowiedzi królestwa bożego: »Błogosławiony, który przychodzi w imię Pana«[4]. Teraz krwawa ta perspektywa przeraziła ich. Z każdym krokiem owej fatalnej drogi zbliżało się, a raczej oddalało widziadło wyśnionego przez nich królestwa bożego. On wszelako utwierdził się w myśli, że idzie na śmierć, która zbawi świat[5]. Więc o porozumienie pomiędzy nim a uczniami było coraz trudniej.
Zwyczaj kazał, że przybywano do Jerozolimy o kilka dni wcześniej, aby porobić odpowiednie przygotowania. Jezus zjawił się nieco później, niż inni; przeto nieprzyjaciele jego mniemali już, że go nie pojmą[6]. Na sześć dni przed świętami (w sobotę, ósmego dnia miesiąca