tak niedawno. Głęboko poruszony wyszedł i zaczął gorzko płakać[1].
Aczkolwiek właściwym sprawcą morderstwa sądowego był Hanan, nie miał on jednak władzy skazania Jezusa na śmierć; odesłał go do swego zięcia Kajafy, który posiadał oficyalny tytuł arcykapłana. Człowiek ten, ślepe narzędzie swego świekra, musiał naturalnie wszystko potwierdzić. Sanhedryn był u niego zebrany[2]. Sprawę tedy rozpoczęto; przed trybunałem zjawili się świadkowie, przygotowani do tego przedtem według sposobów podanych przez Talmud. Fatalne słowa, które był Jezus istotnie wypowiedział: »Zburzę świątynię Boga i odbuduję ją w trzy dni« zostały zaświadczone przez dwóch świadków. Bluźnić świątyni Boga było według prawa żydowskiego tem samem, co bluźnić samemu Bogu[3]. Jezus milczał i nie chciał słów tych wyjaśnić. Jeżeli mamy wierzyć jednej z relacyj, to arcykapłan go zaklął, aby powiedział, czy jest Mesyaszem; Jezus miał to potwierdzić i przed całem zgromadzeniem zapowiedzieć bliskość królestwa bożego[4]. Ze względu na to, że Jezus zdecydował się na śmierć, było to niepotrzebne. Daleko jest prawdopodobniejsze, że milczał jak u Hanana. Cechowało to wogóle jego zachowanie w chwilach ostatnich. Wyrok był już postanowiony; szło tylko o upozorowanie go. Jezus to czuł i dlatego nie usiłował się próżno bronić. Ze stanowiska prawowier-