dziś dla nas poprostu niedostępnej; tu trzeba przedstawić duszę historyi; chodzi zatem nie o prawdziwość szczegółów, ale o prawdziwość ogólnego wrażenia, o prawdę barwy. Strzeżmy się klasycyzmu; fakty, o które tu chodzi, żyły, istniały, oddziaływały. Jeżeli nie zdołamy ich w ten sposób przedstawić, to widocznie nie pojęliśmy ich dostatecznie, nie spojrzeliśmy na nie z właściwej strony. Przypuśćmy, że ktoś chciałby na podstawie starożytnych opisów odtworzyć Minerwę Fidiasza. Gdyby dał nam coś sztucznego, suchego, odpychającego, jakiż wniosek należałoby stąd wyprowadzić? Tylko jeden: że owe opisy wymagają interpretacyi artystycznej, że należy je studyować z miłością, dopóki z nich nie wyłoni się ku nam jedność harmonijna we wszelkich szczegółach. A czy mielibyśmy wtedy pewność, że odtworzyliśmy ów posąg grecki pod każdym względem wiernie? Bynajmniej. Ale nie stworzylibyśmy przynajmniej jego karykatury: dalibyśmy ogólne wrażenie dzieła, odtworzylibyśmy jedną z form, w której dzieło to istnieć mogło.
To poczucie organicznej całości było mi tedy najwierniejszym przewodnikiem. Już samo czytanie ewangielii wystarcza dla stwierdzenia, że choć autorowie ich mieli w duszy prawdziwy zarys żywota Jezusa, nie kierowali się ścisłą chronologią. Papias mówi nam to wyraźnie[1]. Takie zwroty, jak: »W on czas«... »potem«... »wtedy«... »a gdy się to stało« etc. służą tylko do połączenia w jedną całość różnych opowiadań. Pozostawiając owe zdarzenia opisane przez ewangielie w ich pierwotnym nieładzie, nie napisałoby się historyi Jezusa,
- ↑ Cytow. wyżej.