ckiem, które było istotnie tylko prawem i nie zajmowało się zagadnieniami uszczęśliwienia i umoralnienia jednostek. Można było tedy z góry przewidzieć, że owa wielka praca, której się lud ten całkowicie poświęcił, da wyniki społeczne a nie polityczne, zrodzi królestwo boże a nie państwo świeckie, że kresem jej dążeń będzie wszechludzkość a nie jakiś jeden naród, jakaś jedna ojczyzna.
Mimo licznych niepowodzeń Izrael idzie w zdumiewający sposób za tym głosem swego powołania. Następuje cały szereg mężów, jak Ezdrasz, Nehemiasz, Machabeusze, którzy walczą z niesłabnącym żarem w obronie Zakonu. Coraz bardziej utrwala się myśl, że Izrael jest ludem świętym, ludem wybranym, z którem Bóg zawarł przymierze. Niesłychane oczekiwanie wprawia umysły w stan gorączki. Cały świat starożytny indoeuropejski umieszczał raj w zaraniu dziejów, wszyscy poeci opłakiwali miniony wiek złoty. Jeden Izrael przenosi go w przyszłość. Z tego marzenia, niby z nieśmiertelnego źródła poezyi wypłynęły Psalmy, szczyt wieszczego zachwytu i wreszcie melancholii. I zaiste, Izrael stał się rzeczywiście i wyłącznie ludem bożym, kiedy dokoła religie zamieniały się coraz bardziej w publiczne oszustwo. Jak w Persyi i Babilonii, w ciemne bałwochwalstwo, jak w Egipcie i Syryi, lub w estetyczną komedyę, jak u Greków i Rzymian. Czego śród pierwszych dwóch wieków naszej ery dokonali chrześciańscy męczennicy, czego w następstwie aż po dni nasze dokonywały ofiary prześladowczej ortodoksyi chrześciańskiej, to zdziałali Żydzi w ciągu dwóch stuleci, wyprzedzających naszą erę. Byli oni żywym protestem przeciw religijnemu zabobonowi i materyalizmowi. Szalony ruch