Przyszłaś, jak błyskawica w cichy wieczór letni
Na martwych łanów śnicie i na pól bajeczność,
Kiedy po zgonie słońca gwiazd rozkwita wieczność
A w ciszy gra daleki ton pastuszych fletni.
Przyszłaś, jak poszum wiatrów z ponad drzew wierzchołków,
Jak cudna wizja dzieci wśród marzeń gorączki,
Które z poduszek drobne wyciągają rączki
Do zamarzłych na szybach kwiatów i aniołków.
Przyniosłaś mi spojrzenie swych źrenic wilgotnych,
Dobroć rąk kochających, które drżąc w mych rękach,
Mówiły mi o wszystkich duszy twojej mękach
I o smutku, jedynej ucieczce samotnych.
Rozstaliśmy się cicho, bez skarg i bez płaczy,
Nie było rąk załamań, ni gestów tragicznych,
Nie zaszkliła łza jedna w twoich oczach ślicznych,
A moje biedne serce nie pękło z rozpaczy.
I tylko nieraz, kiedy dusza zajdzie łzami
Za zmarnowanem życiem, co się czołga nisko,
Żal mi, żeśmy raz wielkie szczęście mieli blisko
I żeśmy je własnemi zabili rękami.