Strona:Etnobiologia 2011 5.pdf/6

Ta strona została przepisana.

mieszkańców polskich wsi na Bukowinie związanych z nazywaniem i klasyfikowaniem roślin.

Nazywanie roślin na Bukowinie
To, co obserwowałam w Pojanie i Pleszy, raczej odnosiło się do nazewnictwa niż taksonomii. Nazewnictwo nie implikuje klasyfikacji, czyli łączenia obiektów, w tym wypadku roślin, w zależne od siebie kategorie. Nie miałam wrażenia, żeby moi rozmówcy mieli jakiś system klasyfikacji roślin w zielnikach mentalnych, który byłby dla nich samych naturalny, stosowany, po prostu własny – emiczny.
Owszem w nazewnictwie roślin używanym w Pojanie i Pleszy istnieje na przykład wunski i szyroki podbabciok, czy mirta chałupna i zogródkowa. Jednak sam fakt istnienia dwóch typów podbabcioka, czy mirty, nie czyni tych lokalnych taksonów ważniejszymi od np. drucianej trowy, czy szczawiny (ściawiny), których klasyfikacja (przynajmniej ta odbita w nazwie) ma mniej poziomów. O większym znaczeniu tych roślin, musiałaby świadczyć ich rola w zielnikach mentalnych moich rozmówców, a tak nie było.
Co ważne, moim celem nie było znalezienie takiego spójnego sytemu, nie zakładałam też włożenia wiedzy bukowińskich górali w berlinowskie kategorie klasyfikacyjne (Berlin 1992). Bardzo łatwo jest stworzyć badaczowi system taksonomiczny, który nawet całkiem nieświadomie może być narzucony badanym w czasie opisu. Jeżeli chce się zobaczyć, że istnieje taka nadrzędna kategoria jak drzewa lub rośliny, na pewno często można ją znaleźć. Pytanie, czy jest ona istotna dla samych badanych, czy to oni potrzebują jej do porządkowania świata, czy też potrzebuje jej sam badacz. Używając takich słów jak drzewa, zioła (Berlinowskie formy życiowe) miałam uczucie, że nie trafiam w coś istotnego dla rozmówców. Słowa te oczywiście były dla nich zrozumiałe, ale jakby spoza na co dzień stosowanego słownika. Oczywiście możliwe jest, że nie odkryłam słów właściwych do takiego opisu, albo że były to kategorie ukryte (ang. covert categories), a ja nie stawiając sobie za cel poznania lokalnej taksonomii, nie zastosowałam narzędzi badawczych umożliwiających ich odkrycie (Berlin et al. 1968). To samo dzieje się, kiedy opisujemy wiedzę o roślinach jadalnych, leczniczych czy mających znaczenie np. w kulcie religijnym. Zwykle taka kategoria typu etik a nie emik jest wygodna przy opisie, ale nie ma zastosowania w życiu ludzi, o których piszemy. Dobrym przykładem jest tu opisywane przez Pieroniego i Quave zmieszanie kategorii roślin jadalnych i leczniczych, często na siłę klasyfikowanych przez badaczy jako jedne, bądź drugie (2006). „Różnorodne klasyfikacyjne przedsięwzięcia (...) są społecznymi działaniami w społecznym świecie” (Geertz 2005: 24), jest więc możliwe, że badacz, który nie wniknie wystarczająco głęboko w społeczny świat badanych nie zauważy, lub nie uzna za system, funkcjonujących w badanej społeczności taksonomii, lub narzuci własne. Jest to szczególnie łatwe, kiedy nie wszystkie kategorie w danym systemie klasyfikacyjnym są wprost nazwane (por. Berlin et al. 1968).
Dla mnie dużo ciekawsze od klasyfikacji było samo nazewnictwo – jego indywidualne zróżnicowanie (wielość nazw, stosowanych dla tej samej rośliny, obecna w niewielkiej wsi) a często jego brak, bowiem spotykałam w zielnikach rośliny istotne, używane i jednocześnie nienazwane. Nie można ich uznać za typowe kategorie ukryte (covert categories), ponieważ ten termin odnosi się do wyższych poziomów taksonomicznych niż poziom podstawowy, o którym tu mówię (Berlin et al 1968: 296).