Strona:Etnobiologia 2011 5.pdf/7

Ta strona została przepisana.

Tylko nazywanie umożliwia porównywanie, tylko nazwane ma znaczenie?
Na początek rozważań nad bukowińskim nazywaniem przytoczę zdanie Clifforda Geertza – „coś, co ma nazwę, jest częścią znanego świata, nazwy mają zdolność do zmieniania obcego w znane” (“anybodies” w “somebodies”; 1973: 363). A co wówczas jeśli ważna roślina nie ma nazwy albo, jeśli owszem, ma się dla niej nazwę, ale zupełnie inną od tej, której używa sąsiad? Można powiedzieć, że jest to roślina nazwana, więc bliska, ale nazwa traci swoje komunikacyjne znaczenie. To nie nazwa – mem umożliwia porozumienie się, ale doświadczenie to, że oboje rozmówców zna i umie opisać daną roślinę, lub to że są w jej pobliżu i doświadczają jej zmysłowo.
Wiedza – niezależnie od tego jak pozyskana – zwykle jest ubierana w słowa, a przynajmniej w takiej postaci najczęściej jest badana. Ja, prowadząc rozmowy z mieszkańcami Pojany Mikuli i Pleszy w dużym stopniu badałam właśnie taką wiedzę. Bardzo możliwe, że czasem warunki, w których rozmowy były prowadzone, zmuszały moich rozmówców do nazywania rzeczy, których zwykle nie nazywają, dlatego często słyszałam: „ale nie wiem jak się to nazywa”. Często prosiłam o opisanie rośliny, o której mówią. W takich sytuacjach bycie botanikiem i znajomość okolicznej flory są bardzo przydatne. Kiedy górale bukowińscy porozumiewali się między sobą, często nazwy w ogóle nie padały, roślina była po prostu pokazywana. Dotyczyło to zarówno roślin leczniczych, jadalnych jak i ozdobnych. Duża część wiedzy zdobywanej od sąsiadów była pozyskiwana w bezpośrednim doświadczeniu, przez „wcielenie, ucieleśnienie” (embodiment; Ingold 2000). Dzielenie się wiedzą o roślinach, szczególnie roślinach leczniczych, jest zazwyczaj bardzo spontaniczne. Szłam kiedyś przez góry z Kaczyki z pewną mieszkanką Pojany. Starsza pani narzekała na ból w kolanie i to, że nie może go dobrze zginać, wspierała się na moim ramieniu. Po drodze spotkałyśmy jej dawno nie widzianego znajomego – mieszkańca Pleszy. Mężczyzna zorientował się w sytuacji, rozejrzał dookoła i wskazał na rosnącą przy drodze roślinę, pytając czy jego znajoma ją stosowała. Odpowiedziała, że nie, wtedy mężczyzna podał jej sposób zastosowania rośliny i zachęcał do jej wypróbowania. Kobieta postanowiła to zrobić. Cała rozmowa odbyła się bez nazywania rośliny (podagrycznik pospolity – Aegopodium podagraria). Oboje ją widzieli, wystarczyło wskazać palcem. Dlatego starałam się uczestniczyć w sytuacjach, kiedy rośliny mogą być zbierane. W opisanej powyżej sytuacji nie mogłam mieć pewności, czy napotkany mężczyzna nigdy nie nazywa podagrycznika żadną inną nazwą niż – „ta zielina”. Jednak były i rośliny, co do których mogłam mieć taką pewność. Pojawiającą się w wielu zielnikach znaczącą dla rozmówców, często stosowaną, a nienazwaną rośliną była roślina znana przez botaników pod nazwą wrotycz zwyczajny (Tanacetum vulgare). Stosuje się ją, gdy krowie coś […] brakuje, albo takie powolne krew dostanie z czegoś i przez to daje kwaśne mleko, jest taka trawa, którą koszą w zimniokach, jest ona wysoka, tak żółto kwitnie i takie bobki ma u góry.
Zdarzało się też, że rozmówca używał całej grupy roślin bez określania co to za taksony, np. mówił, że dla kobiet bardzo zdrowe są nasiadówki z suchych roślin, wchodzących w skład siana; po prostu trzeba pójść do stodoły i natrząść sobie trochę siana. Istotne jest to, że w ten sposób można stosować rośliny lecznicze zewnętrznie, rozmówcy podkreślają, że kiedy się je spożywa trzeba dobrze wiedzieć, co to jest tzn. umieć rozpoznać rośliny, przypisać im właściwości, a wcale niekoniecznie nazwać.
Wiele razy słyszałam o tym, że ktoś o zastosowaniu danej rośliny dowiedział się od sąsiadów lub znajomych z innych polskich wsi. Po wypróbowaniu takiej rady rośliny zajmują ważniejsze lub mniej ważne miejsce w zielniku. Przy przekazywaniu wiedzy czasem pojawia się nazwa