Strona:Eugeniusz Janota - Przewodnicy zakopiańscy.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

Mogłoby się zdawać, iż górale zamieszkujący wsie u podnóża Tatr wszyscy bez wyjątku powinni znać te góry jakby własną zagrodę. Wszakże tak nie jest. Jak nie wszyscy Krakowianie widzieli Zygmunta, chociaż go lada kiedy słyszą, tak nie wszyscy Zakopianie, bo na teraz o nich tylko będziem mówili, znają swe góry, jakkolwiek to niekiedy przed obcymi udają. Wielu z pomiędzy nich nie było nigdy w halach, na żadnym szczycie, w żadnéj nawet dolinie. Nie jest-to żadna przesada, słyszeliśmy to bowiem z ich ust własnych. I nie ma w tém nic dziwnego. Jeżeli dla ludzi mogących się na świat boży z wyższego zapatrywać stanowiska, w Tatrach nic nie ma, jeno „kamienie i świérki, świérki i kamienie“, jeżeli niejeden podróżny przybywszy z gorącém pragnieniem zwiedzenia tych pięknych gór wszerz i wzdłuż, częstokroć po piérwszéj wycieczce lub po małém niepowodzeniu jakiém, np. dla słoty, ostyga w zapale i co tchu ucieka do domu, toć przecież od prostego, nieraz bardzo mało oświeconego, a do tego biédnego górala trudno wymagać, aby mu się miało chcieć drzéć kierpce po turniach, gdy wié z pewnością, że tam nowych nie znajdzie. Inni zaś znają te tylko hale, na których juhasili, na które chodzili lub chodzą po mléko, sér, żętycę lub do krewnych i znajomych, zostających tam przy bydle. Ci znając miejsca, na które często sami chadzali i chodzą, najbliższą téż, chociaż nie zawsze najwygodniejszą drogę ku nim wskazać potrafią, im bowiem każda perć (ściéżka) dobra. Ale z polany lub hali nieraz jeszcze daleko na ten lub ów szczyt. Spuszczać się więc na