Wala, który można powiedzieć, znaczną część życia przepędził w halach, polubił je téż szczerze. Ale i Sieczka nic mu w tém nie ustępuje. Setny raz przechodząc te same doliny i pnąc się na te same szczyty, zawsze w tém znajdują przyjemność, i dosyć spojrzeć na nich, aby wyczytać z ich uśmiechnionego oblicza i ożywionego oka zadowolenie, że się znowu znajdują wśród turni, mianowicie, gdy widzą, że podróżny nie przykrzy sobie, ale czy na hali, czy w sałasie, czy na szczycie jakim, lub w dolinie przy watrze (ogniu) wesoły i zadowolony. A uwagi i ich rozmowa nieraz wcale zajmujące: „To tu prawdziwy odpust?“ słyszałem nieraz i od Wali i od Sieczki, gdyśmy się razem dobrze zmęczyli. „Co téż to w tém jest,“ zapytał mnie Sieczka, gdy z nim dochodziłem do szczytu Granatu, „że gdy człowiek na dole, to go coś ciągnie na te wierchy, a gdy tu stanie na tych wierchach, to mu jakoś tęskno i znowu radby być dołu?“ A gdym sobie właśnie układał jakąś odpowiedź, która nas obu miała zaspokoić, Sieczka sam odpowiedział: „Może i to, że człowiek ma duszę, która nie jest z téj ziemi i nie tu jéj ojczyzna, ale hań w niebie, więc to nas ciągnie na te wierchy; ale ciało należy do ziemi, to już tu zostać musi, więc ono nas znowu z wiérchów ciągnie dołu.“ Nie dochodziłem już wcale, zkąd taki pomysł wziął się Sieczce, ale to pewna, że mi się wydał tak świeży, jak ta trawa, po któréj stąpaliśmy, tak samorodny, jak te głazy granitowe, co nas otaczały, tak piękny, jak czysty błękit nad nami i kwiateczki alpejskie koło nas. Przytém w opowiadaniach swoich nie lubią ani Wala, ani Sieczka, ani Tatar, mijać się z prawdą; wiedzą, nie wiedzą, ale powiedzą, jak wiedzą.
A nietylko o górach można mówić z tymi ludźmi. Wala i Sieczka nie umieją wprawdzie czytać, ale w skutek częstego przestawania z gośćmi zwiedzającymi góry, tudzież z proboszczem miejscowym przy wielkiéj ciekawości i bystrości pojęcia, wiele nabyli wiadomości, mianowicie Wala. Przytém, chociaż sami nie umieją czytać, nie pogardzają bynajmniéj książeczką dla nich przystępną; czytają im takową dzieci chodzące do szkoły i umiejące czytać. Prócz tego schodząc się razem i gwarząc, jeden drugiemu opowiada, co gdzie słyszał. Nic więc dziwnego, słyszéć np. Walę rozprawiającego o strefach naszéj ziemi,
Strona:Eugeniusz Janota - Przewodnicy zakopiańscy.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.