nie mógł więcéj wyléźć, aż go juhasi sprowadzili. W Młynarzu niedaleko Morskiego Oka, jak mi tego lata opowiadano, miał się ktoś nawet zabić, a Zakopianin Jan Jarząbek, idąc tamtędy za dzikiemi kozami, rozumié się nie swojemi, a więc także nie najprostszą drogą, znaléźć miał resztki zwłok. Za prawdę tego opowiadania jednak nie ręczę. Wcale nie zmyślone są następujące przygody.
Tego lata trzech młodych podróżnych bardzo gorąco kąpanych a znudzonych niepogodą i odradzaniem wycieczki przez górali dla niepogody, wyrwało się wreszcie samotrzeć na Małą Świnnicę 3800’ wysoką tuż pod Giewontem i tak się kierowali szczęśliwie, że się gdzieś zaplątali i potracili i dopiéro o północku przy pomocy juhasów do domu wrócili. I mnie zdarzyło się raz, że zostawiony zostałem sam na szczycie Konrackim przez towarzysza podróży i nibyto przewodnika, którzy krzepiąc się całą drogę wódeczką, wreszcie uznali za rzecz potrzebną wypocząć na przełęczy między Giewontem a rzeczonym wierchem, zostawiając mi zupełną wolność rozpatrywania się tymczasem po okolicy z Konrackiego Wierchu. Po dosyć długiém, ale daremném oczekiwaniu, zobaczyłem kogoś na Czerwonym Wierchu Małołączniaku. Sądząc, że mnie moi towarzysze obeszli, puściłem się na ten szczyt, gdziem z niemałém zdziwieniem spotkał nieznajomego studenta, który także sam, ale inną drogą wyszedł na ten wierch, a moich kochanych towarzyszów jak nie widać, tak nie widać. Więc o głodzie i chłodzie i bez grosza pieniędzy, bo te wraz z zapasikiem żywności dla nas
Strona:Eugeniusz Janota - Przewodnicy zakopiańscy.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.