trzech i z częścią méj odzieży pozostały na przełęczy, wolałem z onym studentem puścić się wierchami ku dolinie Kościeliskiéj, aniżeli wracać się. Przyszedłszy ku Krzesanicy baliśmy się iść upłazem, aby nie wleźć między turnie, lub nie błąkać się po lesie. Zwróciliśmy się więc na lewo ku tak zwanym Rzędom i tuśmy się właśnie dostali z deszczu pod rynnę. Wprawdzieśmy zleźli, ale tak, że mając co kilka kroków prostopadłą ścianę przed sobą, spuszczaliśmy kamienie, aby z ich łoskotu zapewnić się, czy wykręcając się po pod skały to w prawo, to w lewo, zejdziemy za onemi kamieniami. Zeszliśmy wreszcie, przyczyniwszy sobie niemało drogi, a baca w sałasie dziwił się, żeśmy sami zdołali zleść między temi turniami.
Inny raz wybrałem się z młodym uczniem gimnazyalnym na Świnnicę, najwyższy szczyt w Tatrach nowotarskich, ceniony na 7200’ ale dotąd nie zmierzony. Przyłączył się do nas jakiś malarz z Niemiec. Poszliśmy sobie więc ku sałaszom Gąsienicowym. Tu podjął się juhas wyprowadzić nas na szczyt Świnnicy, na którym jeszcze sam nie był, i poprowadził po nad stawy Gąsienicowe bokiem pośredniéj turni nadzwyczaj stromym, że się nieraz aż w oczach ćmiło, patrząc na dół, a gdyby nie bujna wysoka trawa, którejśmy się chwytali, możeby wtedy który z nas był zleciał. Wdrapaliśmy się wreszcie na przełęcz po pod samą Świnnicą, ale na nią już było za późno. Wróciliśmy więc, rozumié się inną drogą. Dla skrócenia sobie drogi i dla nowych widoków zamiast przez Magórę zachciało się nam puścić się do doliny Kas-
Strona:Eugeniusz Janota - Przewodnicy zakopiańscy.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.