bez sumienia, a zatem i bez zawrotu głowy. Jeden z tego cechu, przewodnik Maukscha, pokazał mu ciągnący się w znacznej wysokości wzdłuż prawie prostopadłej ściany zaledwie na dwie stopy szeroki odstęp. Tam zaprowadził raz go czart, jak się sam wyraził. Posuwającego się z wielką biedą wzdłuż ściany napadła burza z gradem. Aby nie zostać zmiecionym ztamtąd przez wicher, nie pozostało mu nic, jak uklęknąć i oprzeć się kolanami i dłońmi o wąską podstawę dla utrzymania się na niej. Grad tymczasem uczciwcowi czesał porządnie grzbiet, którego tylko gruby sukienny kaftan jako tako ochraniał. W tem nader niebezpiecznem położeniu przetrwał niemal dziesięć minut. Mauksch przedstawił mu, że to była kara boża za zuchwałe narażanie życia z zapomnieniem o żonie i dzieciach. Kłusownik przyrzekł poprawę, lecz Mauksch wyznaje, że nie wierzył w rzetelność i dotrzymanie tego przyrzeczenia.
Zdarza się, że kłusownicy trzy do czterech dni bawią w turniach. Wówczas zabraknie im często żywności. Czatują tedy na świstaka a gdy go nie mogą dostać, uciekają się do rzeżuchy, a szczególniej do kozłowca[1], którego korzeń ma mieć smak przyjemny, podobny do marchwi, a przytem zdaniem pasterzy i kłusowników zabezpieczać od zawrotu głowy i dodawać odwagi w miejscach niebezpiecznych.
Na zawrotnych szczytach swoich kozice od reszty świata zwierzęcego są zupełnie odłączone; żadne zwierzę czworonożne, ani świstak nawet, nie zajrzy do ich dzielnicy. W cichem, samotnem ustroniu swojem nic nie znają prócz skał swoich, śniegu, szumu wody i świstu wichru. Pożywienia szukają sobie na stromych, skąpą roślinnością pokrytych upłazkach pod nagiemi grzbietami. Tam znajdują wonne zioła alpejskie, w których sobie lubują, a dopóki im tych dostaje, nie schodzą na bujniejsze pastwiska w dolinach, tak jak pasące się tutaj bydło nie idzie ku nim w górę. Zresztą jedynie kozy swojskie byłyby zdatnemi do tego; jakoż zdarzało się rzeczywiście, że niektóre z tego ciekawego, lekkonogiego rodu, umknąwszy dozorcom swoim, wyszły aż na szczyt sławkowski, gdzie, widać, bardzo im się podobało i zkąd je z biedą było można sprowadzić. Najadłszy się, kładą się kozice w cieniu skał swoich, a gdy ciepło, na płatach śniegu i odpoczywają, aż je znowu głód zmusi do powrotu na pastwiska swoje lub też potrzeba ruchu wiedzie ku szczytom. Bezpiecznie mogłyby tutaj pędzić niewinny żywot swój i w końcu spokojnie umierać, gdyby — nie było człowieka.
Skoro w zimie śnieg pokryje szczyty, posuwają się kozice zwolna na dół, naprzód do kosodrzewiny, gdzie dopóty zostają, dopóki zawsze zielone liście niektórych roślin, jak np. kuklika górskiego[2] zpod śniegu wygrzebać zdołają. Gdy już tego nie mogą, spuszczają się ku lasom, żywiąc się tutaj porostami pokrywającemi obficie pnie drzew. Tu też mają spokój, bo głęboki śnieg nie dopuszcza ku nim człowieka.
Mauksch wspomina dalej, że nieraz widział młode koziczki w niewoli, że chowane w pokoju łatwo się oswajają i dają się pieścić dzieciom i kobietom, bo też zazwyczaj mięciuchna i lekka ręka kobiety i serce czulsze, a w oku i całem obliczu łagodność i miłość i litość, u mężczyzn do wyjątkowych należąca przymiotów. Atoli sa-