téż wstręt do nich polega na przywidzeniach, urojeniach i przesądach, podczas gdy użyteczność ich powinnaby nas oswajać z niemi i od wszelkiego zasłaniać je prześladowania.
Widziałem dzieci z lepszych, jak to mówią, domów, rozcinające prętem żaby. O téj zabawie wiedzieli rodzice, ale jéj nie zabraniali. Rozumiałem, że nie rozbudzanie, lecz przytłumienie uczucia uważali za potrzebne do przyszłéj pomyślności swych aniołków. I w rzeczy saméj, dla kogo jedynym celem życia jest lub ma być dobrze zjeść, dobrze wypić, zrobić majątek, temu serce nietylko niepotrzebne, lecz owszem nieraz będzie zawadzało. Dobrze więc pozbyć się go zawczasu. To więc myślałem sobie, widząc dzieci z lepszych domów, rozcinające prętem żaby. Na czém w tym wypadku polegała ta lepszość, nie wiem.
Lepiéj podobało mi się kilku pastuszków w Szczawnicach. Bawiąc tam w r. 1865, wybrałem się raz z uczniem gimnazyalnym A. K. do Pienin. Z zamku św. Kunegundy spłoszyła nas burza ciągnąca od Tatr. Schroniliśmy się od ulewy pod dwie olbrzymie jodły czy smreki, już tego nie pamiętam, pasterz bowiem, co z nami szedł od szczytu Pienin, polecił nam schronić się pod jedne z nich, a unikać drugich.[1] Czekaliśmy przeszło godzinę, nim ustała ulewa. Zajmujący był huk grzmotów rozlegający się między skałami i plusk deszczu siekącego po skalistych ścianach i drzewach. Gdyśmy zeszli ku przewozowi między Krościenkiem a Szczawnicą niżnią, Dunajec, zrana czyściutki, ciemno zielony na głębi, był mętny, wezbrany, spieniony, prawie w jednéj trzeciéj części pokryty suchemi i zielonemi gałązkami i trzaskami, naniesionemi od potoku leśnickiego. Na nie wydobywały się pływające po wodzie chrząszcze i inne owady, tu i owdzie także salamandry. Przygarnywałem je ku promowi i zabrałem z sobą, niosąc je na gołéj dłoni. Że tu i owdzie ze zgrozą pozierano na mnie, rozumie się samo przez się. Nim atoli doszedłem do wsi, spotkałem dwóch czy trzech pastuszków pasących bydło nad drogą. Czy
- ↑ W Jasielskiém utrzymuje lud, że w leszczynę piorun nigdy nie uderza.