— René Maunier, Francuz, profesor. Nieświetny zrobiłeś interes chłopcze, bo uczeni, to — niezamożny lud!
— Eh! — machnąwszy ręką, odpowiedział Mohammed. — Podobał mi się ten człowiek — dobry i prosty człowiek!
— To twoja sprawa! — wzruszył ramionami Izmail. — Dobrego człowieka spotyka się teraz istotnie bardzo rzadko. Powiem ci też tak: jeżeli będziesz rozumny i uważny, nauczysz się od tego uczonego gościa niemało rzeczy pożytecznych.
Tak się nawiązała znajomość małego przewodnika, Mohammeda ben Ruhi, z francuskim profesorem Maunier.
Po spotkaniu się na tarasie przed hotelem chłopak, pozdrowiwszy Francuza, spytał go:
— Cóż będziemy zwiedzali? Wszędzie zaprowadzę pana najkrótszą drogą, bo znam Kair, jak własną kieszeń.
Uczony uśmiechnął się i zawołał wesołym, lekko drwiącym głosem:
— Chętnie wierzę, bo nietrudne to naprawdę zadanie!
— Przepraszam! — oburzył się Mohammed. — Kair jest wielkiem miastem, posiada osiemset tysięcy mieszkańców...
— Wiem, wiem! — ze śmiechem przerwał mu profesor. — Macie tu starożytny meczet okrutnego Amru z marmurowemi kolumnami, strzelisty, wspaniale rzeźbiony minaret Kait-beja, me-
Strona:F. A. Ossendowski - Afryka.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.