zakątku dziedzińca, zatłoczonego ludźmi, wielbłądami i stadem baranów.
Maunier siedział w milczeniu i przysłuchiwał się rozmowom Fellachów i Beduinów. Ludzie ci pili kawę, raczyli się lodami, grali w karty i warcaby, prowadząc ożywioną rozmowę.
Po pewnym czasie profesor westchnął i mruknął do chłopaka:
— Twoi rodacy uskarżają się na ciężkie rządy Anglików w Egipcie i złorzeczą im. Biedacy! To im nie pomoże.
Mohammed podniósł oczy na mówiącego i zmarszczył brwi.
— Panie — szepnął — wydajesz mi się dobrym i sprawiedliwym. Nie jesteś też Anglikiem, więc powiem ci szczerze to, co setki razy słyszałem od starych ludzi. Z każdym rokiem coraz bardziej stajemy się niewolnikami białych! Pracujemy na ich plantacjach, tracimy swoje pola, we wszystkiem zależymy od Anglików. Mogą zagłodzić nas, mogą pozbawić ubrania, obuwia i najpotrzebniejszych rzeczy! Nie możemy tego znieść dłużej!
Profesor Maunier uważnie przyglądał się chłopakowi.
Gdy mały Fellach umilkł, spytał go:
— Powiedz mi, dlaczego twoi rodacy sprzedawali swoją rolę Anglikom? Dlaczego porzucali swoje zagrody i szli uprawiać plantacje bawełny i trzciny cukrowej?
Mohammed, zaskoczony tem pytaniem, milczał.
Strona:F. A. Ossendowski - Afryka.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.