Strona:F. A. Ossendowski - Afryka.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

po krótkiej chwili oczekiwania uchylił przed nim drzwi i wpuścił go do wnętrza.
Był to zwykły na kazbie dom bogatego człowieka. Wchodziło się tu na obszerne podwórze, otoczone strzelistemi topolami, ozdobione trawnikiem z bijącą pośrodku fontanną. Podwórze to kryło się wśród potwornie grubych i wysokich murów, w których głębi mieściły się pokoje mieszkalne, pełne drogich kobierców, wygodnych sof wschodnich, bronzowych świeczników i zwisających z sufitu latarni z różnokolorowych szkieł.
— Mój pan — sidi Jusuf ben Ghazi el Akid oczekuje ciebie, sidi! — oznajmił sługa, prowadząc gościa i świecąc mu latarką.
Weszli do dużej izby, gdzie przed okrągłym stolikiem siedział sędziwy starzec w ciemnym zawoju i z ciekawością przez duże okulary przyglądał się wchodzącemu gościowi.
Salam alejkum! — rzekł gość, dotykając dłonią swych piersi, warg i czoła. — Wybacz mi, sidi Jusuf, że wpadam tak późno! Mam jednak pilny interes i niezmiernie ważny!
Alejkum salam! — odparł starzec, kiwając głową. — Rad jestem widzieć cię u siebie, sidi Abdallah ben Ihudi! Siadaj, proszę!
Skinąwszy na sługę, kazał mu przynieść kawy i owoców, a gdy ospowaty Arab zniknął za kotarą, szybko pochylił się do Abdallaha i szepnął:
— Wiem już o wszystkiem! Dostałem wczoraj