masztowa krypa na czas stawi się pod skałą przylądku, sidi Abdallah!
Nie mówili już więcej o tej sprawie, głośno wysysając soczyste grona winne i popijając kawę. Nagle Jusuf podniósł głowę i, przymrużywszy oko, spytał:
— Na Allaha! Ty, szeik szczepu Rasamija, podejmujesz się takiej niebezpiecznej roboty, jak przemycanie broni?
Gość podniósł ramiona i, westchnąwszy, odpowiedział natychmiast:
— Powiadasz — szeik? Byłem nim przed dziesięciu laty, a teraz jestem biedakiem!
— Co się stało? — ze współczuciem w głosie zadał pytanie starzec.
— Stało się to, co wszystkich nas oczekuje! — mruknął Abdallah. — Moi ludzie poszli za radą Francuzów, nauczyli się uprawiać rolę, kopać studnie i handlować zbożem! Porzucili oni dawne życie koczowników i mnie — swego wodza! Teraz pobudowali sobie chałupy i pracują w polu. Wzbogacili się wszyscy. Mają obfite urodzaje pszenicy, jęczmienia i prosa. Zbierają wino i sprzedają Francuzom. Sadzą palmy daktylowe i zakładają ogrody drzew oliwnych. Zyski mają wspaniałe i nie chcą znać mnie — swego szeika, bo już nie jestem im potrzebny!
— Dlaczegóż nie pójdziesz za ich przykładem? — spytał Jusuf.
Strona:F. A. Ossendowski - Afryka.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.