Strona:F. A. Ossendowski - Afryka.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

— Rozumiem! — odpowiedział Abdallah i, powstawszy, żegnał starca, całując go w ramię i szepcąc zwykłe życzenia powodzenia dla gospodarza, jego domu i rodziny.


∗                              ∗

W pięć dni później karawana złożona z pięćdziesięciu wielbłądów i sześciu ludzi, sunęła szybko ku południowi. Przewodnik jej, jadący na czele, dziwną wybierał drogę, prowadząc karawanę tak zwanym „czarnym szlakiem”, którym niegdyś przybywali do Algerji kupcy z poza Nigru, a teraz oddawna nie uczęszczanym.
Szlak ten przecinał malowniczy, górzysty kraj Kabylji, gdzie wioski, niby gniazda orle, wieńczyły szczyty gór, porosłych cedrami; w głębokich dolinach widniały ogrodzone niewysokiemi murami kwadraty winnic, gaje oliwne i figowe, gdzie pracował dorodny, poważny lud, przechowujący stare obyczaje rzymskich wojowników, broniących niegdyś tej kolonji wielkiego cesarstwa. Przekroczywszy dwa razy linję kolejową, karawana dotarła wreszcie do dziwnego miasta bez mieszkańców.
Nazywało się ono Timgad, wybudowane wśród gór, południowemi uskokami swemi ginących na pustyni Sahara. W pierwszem stuleciu po Narodzeniu Chrystusa, rzymski cesarz Trajan rozkazał swemu trzeciemu legjonowi założyć to miasto na południowym krańcu skwarnej afrykańskiej kolonji. Barbarzyńskie szczepy koczowników podziwiały wspaniałe gmachy, powstające na pustynnej rów-