Strona:F. A. Ossendowski - Afryka.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

Po kilku latach pracy na kopalniach podziękował dyrekcji za służbę i, mając trochę uciułanego grosza, postanowił za wszelką cenę powrócić do Europy.
Dotarł koleją do Cape Townu i tu chodził po biurach okrętowych, chcąc wstąpić do załogi parowca, jako majtek lub palacz, aby za darmo dopłynąć do portu europejskiego.
Podczas tej włóczęgi poznał pewnego marynarza Irlandczyka i ten opowiedział mu, że wybiera się do Zatoki Wielorybów, położonej na zachodniem wybrzeżu Afryki, a odległej o 3 — 4 dni drogi morskiej od Przylądka Dobrej Nadziei.
— Jedźcie tam ze mną, kamracie! — zaproponował Irlandczyk. — Znajdzie się tam praca u norweskich sztormanów, trudniących się połowem wielorybów!
Skalski po długim namyśle postanowił spróbować szczęścia i po tygodniu pracował już na brzegu Atlantyku w zakładach, gdzie „oprawiano“ zdobyte potwory morskie.
Małe, lecz szybkie i zwinne kutry wypływały na ocean i szukały zdobyczy. Ujrzawszy wyrzucone przez wieloryby fontanny wody, pędziły ku nim, ścigały, a stojący na dziobie „kanonier“ strzelał do nich z armaty, nabitej zamiast zwykłego pocisku — harpunem. Przypominał on krótki oszczep, albo używaną do połowu ryb — ć. Była to gruba, żelazna sztaba, zakończona zadzierżystem ostrzem i przy wylocie z armaty ciągnąca za sobą mocną linkę stalową.