Zawsze wesoły, ruchliwy, jak żywe srebro, czternastoletni Mohammed urodził się w nędznej osadzie Fareg. Pamiętał ją doskonale. Około stu chatek, zlepionych z gliny i otoczonych wysokiemi płotami z trzcin i badylów „dura“, ciągnęło się tuż wzdłuż brzegu Nilu.
Fellachowie pracowali w polu, gdzie rosła pszenica, jęczmień, kukurydza i proso, lub też na żaglowych „dachagbach“ płynęli na południe i wrzucali sieci do rzeki, wyciągając sumy, szczupaki i inne ryby. Starzy rybacy opowiadali nieraz chłopakowi o dawnych przygodach rybackich, gdy to niegdyś uwikłał się w ich sieci krokodyl lub gdy nagle wynurzający się hipopotam przewrócił czółno jednookiego Barnaka. Były to zamierzchłe już dzieje! Od czasu, gdy na Nilu pobudowano tamy i gdy rzeką, sapiąc i kotłując wodę, przebiegały angielskie parowce, — krokodyle i hipopotamy odpłynęły na południe, tam, gdzie Niebieski i Biały Nil, łącząc się, tworzą szeroki prąd wiel-