Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/102

Ta strona została przepisana.

Odgłosy walki umilkły dopiero późnym wieczorem. Nesser, otrzymawszy wiadomość o zdobyciu Paliseul, pojechał do miasteczka, bo chciał odszukać kapitana de Langlois. Wskazano mu jego kompanję, rozmieszczoną w dwóch szopach.
— Czy mogę widzieć się z kapitanem? — zapytał reporter młodego podporucznika, siedzącego na skrzyni z ładunkami.
— Kapitan i wszyscy oficerowie polegli na polu chwały... — odparł z teatralnym patosem porucznik. — Właśnie przysłano mnie tutaj do objęcia komendy czasowo...
Na tę rozmowę wyszedł z szopy sierżant Bluot. Skrwawiona szmata opasywała mu głowę. Przymrużył oczy, jakgdyby przypominając sobie twarz stojącego przed nim cywila, i mruknął:
— Kapitan był ciężko ranny w wąwozie... dostał bagnetem w brzuch... Wynosiłem go z pomocą Mollina, lecz dano na nas salwę... Kapitan i kapral padli... mnie się też dostało. Ha! Kapitan de Langlois... Odważny... bardzo wspaniały oficer... o, tak! De Langlois... cóż chcecie? Arystokrata!...
To powiedziawszy, powlókł się do szopy. Nesser pożegnał podporucznika i poszedł szukać poczty polowej, aby wysłać list do „Hałasu Ulicy“. Idąc, myślał nad tem, ile też istnieje różnych pobudek do spełnienia obowiązku i przejawów bohaterstwa. Piękny potomek gilotynowanych arystokratów, syndykalista — „sankiulot“ Mollin, towarzysz partyjny — sierżant Bluot, wynoszący z bitwy znienawidzoną latorośl burżuazji!
— Do djabła! — syknął reporter. — Wojna nie jest rzeczą tak prostą, jak się wydaje na pierwszy rzut oka!