— Sa-ni-tar-ju-sze! — dobiegł zdaleka głos. — Dajcie nosze!... No-o-osze...
Nesser spostrzegł biało ubranych sanitarjuszów, zbliżył się do nich i powtórzył im słowa człowieka, stojącego na kamieniach. Wzięli natychmiast nosze i poszli. Nesser powlókł się też za nimi. Szli długo, bo całe pole, na którem wrzała bitwa, było poorane głębokiemi wyrwami i przegrodzone nasypami z kamieni, ziemi i piasku. W jarze, z przebiegającą w nim drogą polną, leżał strzaskany motocykl. Tuż przy nim — oderwana noga i kilka szmatek pokrwawionej, czarnej skóry. Z żółtej cholewy wystawała kość i sczerniałe już strzępy mięsa. Plamy krwi i jakieś skrawki widniały na piasku i na łodygach suchych chwastów. Na uboczu, już na polu, pociętem pługiem, tuż na skraju głębokiego dołu, powstałego po wybuchu pocisku, leżał olbrzym w mundurze oficerskim. Czapka z czerwoną opaską spadła; ruda głowa, śmiałym ruchem odrzucona wtył, nito rozpływała się w kałużę krwi, leniwie wsiąkającej w ziemię; blada twarz, opromieniona jakąś dziwną jasnością, zachowała spokojny i jakgdyby natchniony wyraz; mocno zaciśnięte usta wskazywały na upór zacięty; wpatrzone w niebo, otwarte źrenice szkliły się niby dwa nieruchome, zimne odłamki lodu.
— Pod granat trafili... — zauważył sanitarjusz. — Od szofera tylko noga została i skrawki skórzanej kurty... A tego kapitana dosięgło w głowę. Posuńcie nosze!...
Nesser ruchem ręki wstrzymał zbliżających się ludzi. Nie odzywał się wcale. Cały zamienił się we wzrok. Widział wszystko tak wyraźnie i ostro, że
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/128
Ta strona została przepisana.