Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/145

Ta strona została przepisana.

— Pan Gillet z żoną i sąsiadka Caille przyszli, aby poinformować się o wojnie... Opowiadałem im właśnie, że przeczytałem dziś bardzo zajmujący i poważny feljeton przyjaciela pańskiego — Henryka Nessera. Nie należy wpadać w rozpacz! Przekonał mnie Nesser, że nasze dowództwo jest dobrej myśli i nie ma wątpliwości co do powodzenia swego planu.
Zwracając się do gości, dodał:
— W każdym razie musicie pamiętać, państwo, że Francja, Anglja i Rosja zaprzysięgły sobie wierność do końca wojny i aż do zwycięstwa!
Wieśniacy milczeli sztywni i czujni. Nie zdradzali swoich myśli. Ksiądz Chambrun nie wyczuwał ani w ich postawach, ani w wyrazie twarzy wiary w słowa jego, nie dodające im otuchy. Nagle sędziwa Caille powstała z krzesła i, zbliżywszy się do proboszcza, pochyliła ku niemu żółtą, pomarszczoną twarz. Surowo patrząc niemrugającemi, mętnemi od starości oczami, mruczała:
— Cała rodzina wymarła mi... Starszego syna zabito w Tonkinie, młodszemu Arabowie w Maroku przerżnęli gardło... Pozostał mi tylko wnuczek — Robert... Wczoraj śnił mi się... Stanął przedemną wysoki, blady, usta miał wykrzywione, jakgdyby krzyczał, i ręką skinął w moją stronę... Obudziłam się, a on znowu przyszedł... i tak cztery razy... cztery... a był coraz bledszy... siny prawie... i wciąż krzyczał... Nie słyszałam słów... musiały być żałosne, przerażające... Ksiądz proboszcz taki zwykle dobry... może napisze do pułku Roberta, dowie się o chłopaka, o wnuczka mojego... Już dwa tygodnie nie mam listu od niego... przedtem pisał... pisał... często... A teraz... dwa