Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Stawał się coraz bardziej zuchwałym. Wstał targając na sobie ubranie, przez zaciśnięte zęby mówił:
— My syna oddaliśmy, a, jak tak dalej źle pójdzie, to i wszystko stracimy! Powiadacie, że jest to naszym obowiązkiem względem naszej kochanej ojczyzny, a obowiązek proboszcza — nabożeństwo odprawić przed obrazem świętej Tereski i — kwita? Dalej już mała święta będzie odpowiadała za Karola, za wnuka sąsiadki Caille, a ksiądz ręce umyje, jak Piłat? Cha! Cha! Niewielka to praca! Daj przynajmniej gwarancję, że twoje modły na coś się przydadzą! Nie! Ty spróbuj sam pójść pod kule, posłuchaj grania armat, gdy w ciebie walić będą ogniem i żelazem! Boży sługo! Świętoszku! Doradco prostych ludzi, ogłupianych przez ciebie!
— Bóg, jeśli On słyszy skargi nasze, pokarze was! — krzyknęła, odchodząc od zmysłów, żona Gilleta.
Gramaud przygotował się do obrony księdza, bo nie wątpił, że zrozpaczeni ludzie rzucą się na niego. Ksiądz Chambrun nie poruszył się nawet. Tylko głowa mu opadła na złożone na stole ręce i wąskie ramiona poruszały się gwałtownie. Zdawało się, że płakał ciężko, gorzko. Gillet usiadł i rzucał na plebana ponure spojrzenia; wieśniaczka opuściła wzniesione ręce; tylko sędziwa Caille kiwała się bez przerwy i powtarzała:
— Ach!... Ach!... Ach!...
Zapanowała cisza.
Taksamo przyczaja się i zapada w milczenie złowrogie cała natura przed burzą.
— Ach!... Ach!... Ach!... — umierało w ciemnych zakątkach saloniku.
Ksiądz Chambrun powolnie, jakgdyby w obawie przed nowym ciosem, uniósł głowę. Uczynił to