znalazł tylko jedno wolne miejsce. Wagon, jak zresztą i cały pociąg, zatłoczony był oficerami i żołnierzami, jadącymi na krótkie urlopy.
Umieściwszy swoją walizkę na siatce, Nesser z radosnym uśmiechem przyglądał się sąsiadom. W przedziale jechało trzech cywilów i dwie panie. Mężczyźni oddawna, widać, byli znajomi ze sobą, bo rozmowa pomiędzy nimi toczyła się gładko i nie urywała się ani na chwilę. Panie natomiast milczały i nawet starały się nie patrzeć na siebie. Wyczuwało się jakieś wrogie prądy, idące od nich. Nesser przyjrzał się uważnie sąsiadkom.
Siedząca obok młoda, starannie ufryzowana i upudrowana pani, należała niezawodnie do dobrego towarzystwa, co można było określić z pierwszego rzutu oka. Prosty, elegancki kostjum podróżny i spokojne dystyngowane ruchy dowodziły tego. Druga... Zbyt pospolicie i niegustownie ubrana podług mody ulicy, tak, jak to się ubiera każda trzecia niezamożna paryżanka; wyraźnie umalowane usta; fałszywe klejnoty w uszach i na palcach. Nesser nie odrazu znalazł dla niej miejsce w hierarchji społecznej. W pewnej chwili bystre oczy reportera spoczęły na jej rękach. Szerokie dłonie z krótkiemi palcami i paznokciami, obciętemi tuż przy skórze, nosiły ślady ukłuć i sieć ciemnych blizn, zadanych nićmi.
— Szwaczka? Kapeluszniczka? Hafciarka? — pomyślał.
Skończywszy obserwację, rzekł, do nikogo się nie zwracając:
— No, nareszcie! Wygraliśmy bitwę!
Sąsiadki spojrzały na niego przelotnie i nic nie odrzekły. Jednak wystarczyło krótkiego błysku
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/157
Ta strona została przepisana.